Myśliwi, którzy chcieli złapać lochę z trzema młodymi, złamali aż sześć punktów ustawy o ochronie zwierząt. Sprawa trafiła na policję. Łowczy tłumaczą: - Przecież chcieliśmy pomóc
- Myśliwi zranili lochę. I zostawili ją bez pomocy weterynarza. Złożyliśmy wniosek o ściganie i ukaranie sprawców - mówi Grzegorz Bielawski z Pogotowia dla Zwierząt w Trzciance.
Wszystko wydarzyło się na os. Kosmonautów. Dziki mieszkają tam od zimy, bo dokarmiają je mieszkańcy.
W niedzielę locha z młodymi weszła na plac zabaw. Mieszkańcy ją tam zamknęli. Straż miejska zaalarmowała myśliwych. Ci przyjechali, by wyłapać zwierzęta. - Kolega dzwonił do dwóch weterynarzy. Jeden nie odbierał. Z drugim umówiliśmy się na miejscu i gdy już tam byliśmy, okazało się, że nie przyjedzie - opowiada Jerzy Radzikowski, prezes Koła Łowieckiego Ratusz. - Mimo to spróbowaliśmy lochę złapać. Udało nam się ją schwytać na sznur. I wtedy zaczął się rwetes.
Czesław Kwiatek, łowczy koła: - Już mieliśmy wkładać ją do klatki. Ale zaczęły się krzyki. Jedni mieszkańcy krzyczeli: "łapcie i bierzcie", inni: "puśćcie, ona ma tu sobie chodzić!". Locha szalała, musieliśmy ją wypuścić.
Grzegorz Bielawski mówi o sprawie inaczej: - Z relacji świadków wiemy, że myśliwi skrępowali lochę za nogi i ciągnęli zwierzę. Sznur wyrwał losze kawałek skóry i mięśnia. Bardzo krwawiła.
I dodaje, że myśliwi złamali aż sześć punktów ustawy o ochronie zwierząt. We wtorem złożył doniesienie na policję.
Czy dzików nie można było najpierw uśpić, a potem złapać i przewieźć w inne miejsce? Radzikowski: - Można było, gdyby pojawił się weterynarz. Tylko pamiętać trzeba, że usypianie też nie jest humanitarne - to nadal strzelanie z broni, zwierzęciu można uszkodzić jelita. To też nie byłoby idealne rozwiązanie - przekonuje. Po weterynarza, z którym miasto ma podpisaną umowę, dzwonił też dyżurny straży miejskiej. - Nie rozumiem, jak to się stało, że lekarz nie przyjechał, ale od tego zaczęły się wszystkie problemy. Zgłosiłem już sprawę swoim przełożonym, którzy będą to wyjaśniać - mówi rzecznik straży Przemysław Piwecki.
W poniedziałek wolontariusze Pogotowia spotkali się z powiatowym lekarzem weterynarii w Poznaniu. Wspólnie rozpoczęli przygotowania do humanitarnego złapania czterech dzików i przewiezienia ich w bezpieczne miejsce. W najbliższy czwartek mają być też odławiane inne dziki: przy ul. Rubież. - Ja nie wiem, czy tam pojadę. Najpierw wszyscy proszą nas o pomoc, a później nikt nas nie wspiera i gdy coś idzie nie po myśli, to wszyscy umywają ręce - żali się Radzikowski.
Źródło: Gazeta Wyborcza Poznań
- Myśliwi zranili lochę. I zostawili ją bez pomocy weterynarza. Złożyliśmy wniosek o ściganie i ukaranie sprawców - mówi Grzegorz Bielawski z Pogotowia dla Zwierząt w Trzciance.
Wszystko wydarzyło się na os. Kosmonautów. Dziki mieszkają tam od zimy, bo dokarmiają je mieszkańcy.
W niedzielę locha z młodymi weszła na plac zabaw. Mieszkańcy ją tam zamknęli. Straż miejska zaalarmowała myśliwych. Ci przyjechali, by wyłapać zwierzęta. - Kolega dzwonił do dwóch weterynarzy. Jeden nie odbierał. Z drugim umówiliśmy się na miejscu i gdy już tam byliśmy, okazało się, że nie przyjedzie - opowiada Jerzy Radzikowski, prezes Koła Łowieckiego Ratusz. - Mimo to spróbowaliśmy lochę złapać. Udało nam się ją schwytać na sznur. I wtedy zaczął się rwetes.
Czesław Kwiatek, łowczy koła: - Już mieliśmy wkładać ją do klatki. Ale zaczęły się krzyki. Jedni mieszkańcy krzyczeli: "łapcie i bierzcie", inni: "puśćcie, ona ma tu sobie chodzić!". Locha szalała, musieliśmy ją wypuścić.
Grzegorz Bielawski mówi o sprawie inaczej: - Z relacji świadków wiemy, że myśliwi skrępowali lochę za nogi i ciągnęli zwierzę. Sznur wyrwał losze kawałek skóry i mięśnia. Bardzo krwawiła.
I dodaje, że myśliwi złamali aż sześć punktów ustawy o ochronie zwierząt. We wtorem złożył doniesienie na policję.
Czy dzików nie można było najpierw uśpić, a potem złapać i przewieźć w inne miejsce? Radzikowski: - Można było, gdyby pojawił się weterynarz. Tylko pamiętać trzeba, że usypianie też nie jest humanitarne - to nadal strzelanie z broni, zwierzęciu można uszkodzić jelita. To też nie byłoby idealne rozwiązanie - przekonuje. Po weterynarza, z którym miasto ma podpisaną umowę, dzwonił też dyżurny straży miejskiej. - Nie rozumiem, jak to się stało, że lekarz nie przyjechał, ale od tego zaczęły się wszystkie problemy. Zgłosiłem już sprawę swoim przełożonym, którzy będą to wyjaśniać - mówi rzecznik straży Przemysław Piwecki.
W poniedziałek wolontariusze Pogotowia spotkali się z powiatowym lekarzem weterynarii w Poznaniu. Wspólnie rozpoczęli przygotowania do humanitarnego złapania czterech dzików i przewiezienia ich w bezpieczne miejsce. W najbliższy czwartek mają być też odławiane inne dziki: przy ul. Rubież. - Ja nie wiem, czy tam pojadę. Najpierw wszyscy proszą nas o pomoc, a później nikt nas nie wspiera i gdy coś idzie nie po myśli, to wszyscy umywają ręce - żali się Radzikowski.
Źródło: Gazeta Wyborcza Poznań
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz